Trochę ciągnąłem, trochę targałem na plecach. Śniegu nie było, jak to ostatnimi laty w Święta. Pomógłby mi w ślizgu z tym to cholernym drzewkiem. Drzewko? Drzewo raczej, albo drzewiszcze. Co mnie skusiło do zakupu choinki? Miało być kilka gałązek, ewentualnie malusieńki świerczek.
To przez te trzy bombki i szklanego aniołka, które znalazłem na dnie szafy.
Boże Narodzenie od kilku lat spędzam sam. Zwykle ogarnia mnie wtedy świąteczna depresja, którą wywalam w ironicznych wierszach. Wmawiam sobie, że to mój wybór, co wcale nie poprawia mojego samopoczucia. Tęsknię za ludźmi, choć obawiam się zbytniego przylegania, bo mogłoby roztopić moją lodową tarczę.
Tęsknię za kobietami, które odrzuciłem wraz z byłą żoną i poprzednim byciem. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak faceci mogą znosić abstynencję seksualną.
Znoszą ją, nie znosząc.
Tworzą jakieś wymyślne, własne sacrum. I wciąż łypią na kobiety z autobusów, tramwajów. Podrywają delikatnie poetki z portalów poetyckich, o ile sami są poetami.
Ale to sublimacja. Pragnienie spotkania skóra w skórę nie daje czasami spać.
Musiałem przysiąść na ławce, jaką oferował mi park, przez który właśnie przechodziłem. Kilka głębokich oddechów.
Sylwetka kobiety z ławeczki naprzeciwko wydała mi się boleśnie znajoma. Karmiła te sraluchy, gołębie. A zachodzące, ostre, zimowe słońce przebijało przez nią. Wrażenie nierealności, a jednocześnie wagi obrazu. To dziwne, ale spojrzała na mnie, a ja ujrzałem głębię i światło.
Skinęła zachęcająco dłonią, gestem wskazując miejsce obok siebie. Coś mi kazało wstać i pociągnąć zielony ciężar za sobą. Przysiadłem się. Z bliska była jeszcze bardziej eteryczna. A jednak pulsowała gęstością, jakby coś lub ktoś nie potrafił przypisać właściwego wizerunku. Ktoś, to chyba ja.
- Czy my się znamy – spytałem uprzejmie i tonem, który miał wykluczać mój podryw wobec niej.
- Od wieków – odparła – spróbuj sobie przypomnieć.
Na razie byłem zafascynowany promienistymi skrzydłami, które wyrastały spoza niej i tworzyły w cząsteczkach mgły dwie niezależne tęcze z barw, które dopiero zacząłem sobie przypominać. Te siedem znanych były tylko wpleceniem, nawet nie podstawą do gobelinów. Rzuciła okruszki na ścieżkę. Sraluchy zawzięcie walczyły o każdy. Skrzywiłem się.
- To moi bracia mniejsi – powiedziała z uśmiechem – lubisz ich, chociaż zapomniałeś Przecież to ty zachowałeś młodszych skrzydlatych. Miałeś taką moc. I wciąż ją masz.
Nie martw się jednak, Anioły nie zginęły. Ja nie zginęłam. Wciąż Ciebie kocham. Ta hekatomba była potrzebna. Nie ty zdecydowałeś o granicy K-T, sygnowanej warstwą irydu. Nie pamiętasz. A jednak przypomnisz sobie, bo dla ciebie czas przestał być ścieżką. Teraz jest wyspami, poeto.
Czułem, że muszę się napić. Wciąż spychałem w głąb to wspomnienie o użyczeniu mi skrzydeł, o zaczarowaniu komety, aby skierować ją na Błękitną, zamieszkiwaną przez anioły. No i przez demony. Te brzydsze dinozaury.
- Nie martw się, uratowałeś nas przecież. Bóg stworzył. Przez omnipotencję zawiera w sobie wszystko. Dobro i Zło. Szkaradę i piękno. Tylko człowiek potrafi je rozróżnić, aby poddać się jednemu bądź drugiemu. Potrzebny był człowiek. Nie taki zwykły. Poeta.
Potrzebny był, aby stworzyć innych ludzi. Potrzebny był, aby określić Najwyższego i wyśnić jego kamienne tablice.
- Coś sobie przypominam. Uczyniliście mnie Aniołem Zagłady, sięgając poprzez czas. Mam za to podziękować? Za miliony śmierci? Dlaczego ja?
- Bo rozumiesz i kochasz, próbując tłamsić to uczucie. Syn Człowieczy mógł narodzić się tylko poprzez was, ludzi, przez Ciebie, Aniele Zagłady, Człowieku.
- A więc z naszej randki nici? - mruknąłem. - Wciąż muszę sam stwarzać sobie anioły, kiedy nadejdą Święta.
Na chwilę ukazała swoją prawdziwą postać. Na poły jaszczurczą ze skrzydłami, jednakże piękną poza wszelkie gatunkowe określenie piękna. Zarzuciłem choinkę na plecy. Odszedłem, nie odwracając się.
Nie mam opłatka, ale w barku znajdzie się jakiś mocniejszy trunek.