Pocztówki z Ochrydy — część II
Link do części I: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=4658
Bryła kamienicy poznaczona obłupaniami powojennych pęknięć już od frontu informowała, że gości nie przyjmuje, a jedynie wchłania. Odruch obronny kazał Ivie zatrzymać się przed drzwiami. Zlustrowała budynek raz jeszcze. Damir zachęcał, jedną ręką obejmując kobietę, drugą zapraszając do środka. Weszli w okadzoną brudem klatkę schodową, gdzie namiastka światła próbowała strzaskać mleczną szybę. Niewytłumiona przestrzeń oddawała echem odgłos kroków. Na drugim piętrze ściany ozdobione filozofią wyrażoną sprayem – młodzieńcze sentencje, tabula rasa po zderzeniu z brakiem sensu i buntem. Pożółkła biel drzwi, metalowa klamka klejąca się od zarazków.
Weszli.
W środku ascetycznie i schludnie. Owalny stół, wysokie krzesła, balkonowe drzwi ogołocone z firanki. Człowiek wpatrzony w zaokienną dal odwrócił się i Iva usłyszała powitanie, stłumione własnym walącym serduchem. Mężczyzna o imieniu Vuk przystawił krzesło, zachęcając, by także usiadła. Damir odpalił papierosa.
— Jesteś matką — bardziej stwierdził, niż zapytał nieznajomy. Kobieta uciekała wzrokiem, on przeciwnie. Nawet kiedy obszedł krzesło, siadając naprzeciwko niej, czarne oczy pozostały nieruchome. — Matki muszą być silne. Jak twoje zdrowie?
Wzdrygnęła się.
— Odpowiedz. Nie bój się.
I wtedy uderzył miks myśli, wniosków, refleksji, przypuszczeń, pewności, strachu i nadziei jednocześnie. Wiedziała, że czegoś od niej chciał – w tym kraju, w tych czasach dobro było towarem, miało cenę. Wszystko na tym świecie miało cenę. Coś chciał, ale nie miało to powiązań z jej seksualnością. Domyślała się od początku, teraz jedynie upewniając. Chodziło o coś gorszego, trudniejszego do zdobycia, czy też... wydobycia. Tak, pomyślała. Może chcieli jej coś wyciąć, jakiś organ, nerkę? Oswojona z nowym miejscem i obecnością mężczyzny, odczuła, że serce wyrównuje rytm, ciężkości nabrał jednak oddech. Czy oddałaby mu coś z siebie? Z wnętrza ciała? Za jaką cenę? Za ile? Za chleb?
— Po co ją przyprowadziłeś, skoro nie chce rozmawiać? — skierował pytanie do Damira. Kupiec wbił w kobietę zalękniony wzrok.
— Iva... Chcemy tylko pogadać. Potrzebowałaś pomocy. Vuk — wskazał towarzysza — oferuje pomoc.
Zebrała myśli, odsiewając najmroczniejsze wizje.
— Zdrowie nie najlepiej, proszę pana. Różnie. Raczej źle.
— Opowiedz, proszę. Mów, Iva. Powiedz, co ci jest.
— Krążenie, drętwieją mi nogi do kolan... Duszności, kaszel. Ale ja to nic, moja córka, Jovana... Ona traci wzrok.
Vuk potarł brodę.
— Jesteście same? Gdzie ojciec twojego dziecka?
— Wyjechał. Zabrała go wojna.
— Zabiera wielu — uzupełnił filozoficznie myśl. — Damir mówił, że głodujecie, że bieda. Kiedy ostatnio kupiłaś jakieś leki?
Rozchyliła usta, czując pieczenie spierzchniętych warg. Pomyślała, że ją skarci, głośno powie to, o czym od dawna niemym krzykiem karciło sumienie. Wykrzyczy, że powinna leczyć córkę. Powinna o wszystko dbać. W końcu wyszeptała, że jej po prostu nie stać.
— A chcesz, żeby było cię stać?
Pytanie zawisło nad nimi, osiadając w kolejnych sekundach milczeniem. Porozmawiali jeszcze przez moment. Mężczyzna wypytał o zainteresowania córki, o szczegóły choroby i detale codziennego życia. Gdy zapytała, czy chodzi o nerkę, uśmiechnął się pobłażliwie.
— Przejdziesz pewną drogę, Iva. Jeśli oczywiście wyrazisz chęć. Drogę Via Egnatia. Bardzo długą i zabawnie krótką jednocześnie. Zależy jak na to spojrzeć. — Zamyślił się. Kobieta natomiast słuchała. — Wejdziesz do wanny. Po szyję. Będziesz widzieć, oddychać, słyszeć. Będziesz mogła krzyczeć, to ponoć uśmierza ból — wypowiadał kolejne krótkie informacje, zatrzymując się po każdej na chwilę namysłu, jakby w międzyczasie wizualizował opowiadane rzeczy. — Woda będzie gorąca. Bardzo gorąca... Temperatura wprawiająca ją w ruch, bąbelki. Gotująca.
— Co? Chcecie mnie ugot... — oburzyła się, jednak nie dał jej dokończyć.
— Spokojnie. To tylko droga, którą możesz przejść i wymienić swój los. Na lepszy. Lżejszy. Dwie i pół minuty kąpieli we wrzącej wodzie. Płacę dobrze. W dolarach amerykańskich. Dostaniesz lepsze lokum. Dużo pieniędzy na jedzenie. Leczenie dla Jovany.
— Ale... ale dlaczego...
— Koncepcję Via Egnatia wytłumaczę, gdy przetrawisz najpierw tę informację. To nie sadyzm, a eksperyment. Nie chcę ci robić krzywdy.
— Chcesz mnie zagotować — szepnęła niemal niesłyszalnie. — A jeśli... umrę?
— Robiliśmy testy. Na przeżycie masz czterdzieści procent szans. Wytrzymasz, jeśli wytrzyma serce. Podleczymy cię najpierw. Medyk będzie obok cały czas. Dwie i pół minuty, a potem wyleczymy Jovanie wzrok i uwierz mi Iva, długo będziecie miały co jeść.
Patrzyła osłupiałym wzrokiem, Vuk kontynuował.
— Ostatnia rzecz. W takiej sytuacji naturalnym odruchem obronnym jest ucieczka. Zostaniesz przypięta skórzanymi pasami. Jeśli się zdecydujesz, nie będzie możliwości rezygnacji. Przemyśl to na spokojnie.
Z tym dylematem i dwoma siatkami zakupów opuściła starą kamienicę. Są chwile, kiedy droga rozgałęzia się na dwie mniejsze dróżki. Potrzebowała zastanowienia, modlitwy, podpowiedzi. Kapliczki na bezdrożu. Czegokolwiek.
Miała czas do końca tygodnia.
*
Rozmyślała o tym cały czwartkowy dzień. Ciężar decyzji dusił.
Rano, kiedy świeże owoce zapijały zimnym zsiadłym mlekiem, galop myśli był jeszcze do zniesienia, jednak później radość Jovany odbijała się od jej nieobecności. Ciepła noc pełna odgłosów kociej namiętności nie była tym, przez co w ogóle nie zmrużyła oka.
W piątek zdenerwowanie nie dało jej już oddychać i gdzieś w połowie dnia postanowiła ostatecznie, że to zrobi. Wytrzyma dla Jovy i siebie.
Porcjowała właśnie wieprzowinę na tavę**, kiedy niemal nie oderżnęła sobie najmniejszego palca. Mięso było twarde, dociskała więc tępy nóż całym ciężarem ciała. Kroiła, rozmyślała i... chlast, ostrze weszło pod skosem, wyhamowując impet dopiero na drobnym paliczku. Błyski białego światła odebrały jej na sekundę wzrok. Zjechała po szafce, czując w ustach mdławo-słodki smak. Kiedy kilka minut później opatrywała ranę, mając ciągle wirujące punkty przed oczami, ostatecznie zdecydowała, że to zrobi. W sobotę, gdy zaspany Damir wraz z synami przyszedł rozstawiać stragan – już czekała. Jeszcze przed szóstą, w asyście najstarszego syna sprzedawcy, weszła do kamienicy, gdzie ten odkluczył izbę i przykazał jej czekać. Następnie postawny blondyn o rumianych policzkach i ciosanym jak z granitowego bloku ciele wyszedł, by po mniej więcej godzinie wrócić z Vukiem. Do pokoju wszedł już tylko ciemnowłosy mężczyzna z równo przystrzyżoną, siwą brodą. Chłopak, sądząc po energicznym pokonywaniu krętych schodów, musiał otrzymać pokaźną zapłatę.
— Namyśliłaś się? — spytał Vuk, wieszając na oparciu wysokiego krzesła jasnobrązowy płaszcz. Starał się przy tym sprawiać wrażenie obojętnego, ale zza zasłony dobrych manier widać było, że bardzo tłumi radość. Oczy pobłyskiwały srebrem, choć i tym razem ten rybi człowiek zdawał się nie mrugać powiekami.
Iva uznała, że sama obecność jest wystarczającą odpowiedzią. Co dziwne, czuła ulgę, jakby podjęta decyzja przestała nagle jej ciążyć. Miała wrażenie, że rybi człowiek – Vuk, także to dostrzega. Dziwny absurd. Dwoje szczęśliwych ludzi, mających do omówienia szczegóły tragedii.
— Jak mówiłem, Via Egnatia. — Usiadł przodem do oparcia krzesła. — Tym jesteśmy. Tak się nazywamy.
Uśmiech zgasł. Speszyło ją własne ograniczenie.
— Przepraszam, ale dalej...
— Wyjaśnię, Iva. Wszystko ci wyjaśnię.
* Tava (Tavy) – dania zapiekane w glinianych naczyniach, często przypominające gulasz. Wieprzowe mięso, warzywa, ziemniaki.
Link do części III: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=4804