Bliscy ludzie cz. 4
Poprzednia część:
https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
Lodowaty wiatr wdarł się do domu Harrisa chwilę po tym jak Rosemary wyszła na nocną zmianę. Dochodziła ósma, a Logan wciąż wpatrywał się w ekran telefonu i rozmyślał nad tym, czy zna kogoś o imieniu Oman. Nikt taki nie przychodził mu do głowy, nie był też pewny, czy warto sobie tym zaprzątać myśli, ale czekanie na istotniejszą informację od Sandlera było zbyt irytujące. Prawie tak samo jak niesprawiedliwość poranka. Nie był zaskoczony, że tak mocno przeżył śmierć Penny, nie tylko ze względu na okoliczności, ale i dlatego, że była kimś w rodzaju wszystkim znajomej dobrej duszy i należało jej się spokojniejsze odejście. Powiedzenie więc, że kiedy ma się styczność z przemocą, kiedy obcuje się z umieraniem, albo używa broni to automatycznie śmierć obojętnieje, mógł włożyć między bajki. Wiedział, że to dotyka. Zmienia się tylko stopień zainteresowania. Dobrych ludzi żałowano nieco bardziej, o z złych z kolei mówiło się z satysfakcją, ale to nie oni, schodząc z tego świata, przysłaniali jakąkolwiek logikę. Zrobiła to Penny.
— We śnie — wypowiedział swoje myśli na głos. — Powinnaś umrzeć nocą. Tak byłoby dla ciebie najlepiej.
Podszedł do okna i oparł ręce na parapecie, listopadowy wieczór chylił się ku końcowi, a Peck Street dzieliło się na dwa obozy; ludzi potrzebujących nocnych rozrywek, którzy podążali właśnie do centrum i grupę tych, których wydarzenia dzisiejszego dnia skłoniły do pozostania w cieple znajomych łóżek. Logan znalazł kompromis między tymi alternatywami i sięgnął po butelkę z meksykańską whisky, a później włączył telewizor. Wciąż miał w głowie dialog mężczyzn, a wzmianka o ucieczce zakorzeniła się już na tyle, że jakaś część mózgu próbowała przekonać Harrisa, że Penny rzeczywiście się czegoś bała.
Odpalił laptopa i utworzył nowy dokument jak to było zazwyczaj, kiedy starał się rozwiązać jakąś zagadkę. Nazwał go PENNY S, wybrał standardową czcionkę, ustawił kursor na środku strony, a później zaczął pisać. Notatka była skrótowa, Logan nie miał w zwyczaju rozpisywać się, wytłuszczał jedynie najważniejsze informacje, a imiona szeregował w kolejności alfabetycznej. Dziwne, szkolne przyzwyczajenie. Na pół stronicowym zapisie znalazły się więc wszystkie osoby, które mogłyby cokolwiek wiedzieć. Przy dwóch widniały znaki zapytania.
Wypił jeszcze dwa łyki, a na jego twarzy pojawił się senny grymas. Pulchna kobieta ze szklanego pudełka rozprawiała o pogodzie, a czas płynął powoli. Dopisał kilka adresów, pod które warto by zajrzeć i poczuł, że robi się senny, a światło monitora sprawiało, że mimowolnie mrużył oczy. Usnął, a szepty Deadwood, żyjącego od rana jedną historią kołysały go do snu.
Rano Sandler wysłał krótką wiadomość.
Mam dwie informacje: złą i gorsza. Którą najpierw chcesz poznać?
Logan spojrzał na telefon spod lekko zasklepionych powiek, ale pajacowanie Sandlera na wzór horoskopowych odkrywanek nie wzbudziło jego zainteresowania, więc odpisał, że obie.
Frank przyczynił się do śmierci Penny. To zła wiadomość. Druga jest taka, że szukamy jeszcze statku widmo.
— Co było w opinii? — Logan natychmiast wykręcił numer. Nie silił się czułe na powitania .
— Napisałem ci, że Frank maczał w tym paluchy.
— Udusił ją?
— Sęk w tym, że nie.
— Sandler, jest koło siódmej, ja jeszcze przed kawą i papierosem, ty z kolei enigmatycznymi zdankami zaczynasz mnie wkurwiać. Co było w opinii?
— Hamuj! — Kurt miał niezły ubaw. Uwielbiał wiedzieć więcej, niż Harris, więc przeciągał linkę tak długo jak mógł. — Penny zawisła jeszcze przytomna, próbowała nawet się bronić, więc bardzo możliwe że miała sznur jeszcze przed podwieszeniem. W zasadzie tak na pewno było. Sporo siniaków w okolicy brzucha, otarcia na rękach i naskórek pod paznokciami. I tutaj, Harris, dochodzimy do twojego Franka. Już w szpitalu zebrano od starego materiał i wygląda na to, że Penny mocno starała się, żeby jej nie dopadł.
— Może próbował pomóc?
Nastąpiła dziwna cisza, podczas której Harris uświadomił sobie naiwność tego stwierdzenia, Sandler zaś miał w głowie niewyartykułowane: pieprzysz.
— Tłumaczę ci, że ją wyklepał i to mocno, ale...
— Ale co?
— Nie dotykał liny. Zrobił to ktoś inny.
— Pobił ją, a potem kazał zabić komuś innemu, mało tego, zadzwonił po pomoc? To się nie trzyma kupy.
— Jego paluchy są na całym ciele Penny.
— Bo to jej mąż?
— Trzeba go przycisnąć, żeby wypaplał kto tam jeszcze był. Ma szczęście, że nie umarła od razu, bo czekałby w kolekcje po tiopental.
Logan głośno odetchnął. Nadal coś mu tu nie pasowało. Gdyby chciał zabić Penny zrobiłby to do końca. Coś było nie tak.
— Trzeba przeszukać dom. Sypialnię i łazienkę. I zajrzeć do Eleny.
— Po co?
— Bo to sąsiadka, a sąsiadki latają do siebie na pogawędki. Zwłaszcza stare i samotne. Co z Frankiem? Współudział?
— Nie wiem, Harris. Naprawdę tego nie wiem. Zostawię ci go. Dziś wyjdzie ze szpitala i przeniosą go za miasto, Megan zjebała wywiad, więc może ty się dowiesz czegoś innego.
— Ok.
— A jeszcze jedno.
— No?
— Jutro będzie pogrzeb. Idź tam.
— Taki miałem zamiar.
Logan odłożył telefon i uruchomił laptopa. Dopisał jeszcze dwa zdania, a znaki zapytania, które jeszcze wczoraj towarzyszyły imionom zniknęły.
Starzy ludzie wymyślają bliskich, Harris. Starzy ludzie... Głos w głowie był natarczywy.
Logan wyszedł godzinę później. Dom Eleny był punktem, do którego zmierzał.
Link do kolejnej części:
https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php