Larwy—miniatura cz. 1
Z zielonych kafli piec, butelkowy kolor przechowywalnia ognia. Cztery okna, jedno zarośnięte winoroślą, półmrok zielony.
Szafa w piaskowych ścianach z firanką dzielącą małe szybki, jedna z nich pęknięta. Deski wewnątrz nasiąknięte wilgocią, duszą lekko grzybowym zalążkiem. Schowek na klucz, podgląd tajemny pokoju ze stołem.
Huśtawka pod drewnianym sufitem, ze szczelinami. Przenośna radość oderwania od podłogi.
I mała kulka, toczący się na grubym brzuchu. Pachnie zwierzęcym niemowlęciem. Popiskuje, gładka smolista pokrywa błyszczy szlachetnie.
Przytulany, tak często, że przesiąkł ludzkim domostwem.
Nie był kotkiem, a tocząca się obok niego na podłodze kula glist, była niczym kłębek pożółkłej wełny pociętych włókien na poszlachtowane części świata.
Zgarnięty na szafulkę obłok wysysający mleko, trafił za żeliwne drzwi.