Szatan bielszy od śniegu nerwowo deptał bruk, aż ten spopielał na proch drobniejszy od pyłu z martenowskiego pieca. Ubijał go skrzydłami w chmurę zbyt tłustą, by rozpłynęła się w nicość. Rozprzestrzeniał kosmaty tuman, rubensowsko bogaty, nadmiarowy. W międzyczasie zadarł żylastą kobrę ogona. Batożył wściekle własne zaplecze, żeby żaden zuchwalec nie zaszedł go od zadu – może miał słabość skrytą pod ogonem? Fizys penetrowała peryferia otoczenia szukając łupu, albo wyzwania. Jeśli komuś, z kącików ust wycieka gęsta piana, nie stanowi ona oznak przyjaznych intencji. Nigdy, nikomu nie pokazał się od strony miękkiego podbrzusza. I nie zamierzał, póki gorzała w nim nieskrępowana nienawiść.
Szukając wroga
bo kolor nie musi świadczyć o charakterze, zdarzają się przebierańcy. mnóstwo ich...