- Czy on naprawdę musi tu siedzieć?
- Przeszkadza ci?
- No wiesz, czuję się trochę niekomfortowo, kiedy patrzy mi w dekolt.
- Wydaje ci się. On nie lubi kobiet.
- Ale i tak powiedz mu, żeby sobie poszedł.
- Nie mogę. To jakbym zerwał umowę.
- No to ją zerwij. Albo on, albo ja.
- Nie możesz stawiać mnie w takiej sytuacji.
- To wytłumacz mi lepiej kim on w ogóle dla ciebie jest?
W tym momencie właśnie zacząłem się poważnie zastanawiać, czy sam znam odpowiedź na to pytanie. Li był jakby moim bratem, rzekomo przyszedł na świat razem ze mną, ale nie urodziła go moja matka. Po prostu się pojawił. Tak mówili mi rodzice. Nie chcieli go porzucać, bo wyglądał jak małe słodkie niemowlę, a zawsze chcieli mieć dwójkę. No to go adoptowali. Z czasem okazało się , że rośnie wraz ze mną, ale o jego niezwykłości świadczy chociażby odmienna barwa skóry, przypominająca siny brąz i nabiegłe zielenią oczy. Pełnię swoich umiejętności pokazał jednak dopiero w gimnazjum, kiedy zacząłem być prześladowany przez grupkę szkolnych urwisów. Wtedy to po raz pierwszy Li użył swojej niezwykłej umiejętności i w momencie gdy banda hultajów próbowała wepchnąć mi do sedesu, w mgnieniu oka wszyscy prześladowcy przestali istnieć. Rozpłynęli się w powietrzu. Co lepsze zniknęły także związane z nimi wspomnienia. Nikt ich potem nie szukał, nie zgłosił zaginięcia, a na karcie uczniów nie widniały ich nazwiska, jakby faktycznie osobniki te nigdy nie istniały. Pamiętałem tylko o nich ja i zapewne też Li. Początkowo nie wiedziałem co o tym myśleć, ale z czasem tak bardzo przyzwyczaiłem się do obecności osobistego ochroniarza, że nie wyobrażałem sobie życia bez jego parasola ochronnego. Pomagał mi w każdej trudności i neutralizował wszystkie zagrożenia.
Nadszedł jednak dzień, kiedy ojciec wyjawił prawdę o pochodzeniu Li. Okazało się, ze zawiązał umowę z kimś, kogo danych personalnych nie chciał zdradzać, natomiast było jasne że nie ma nic za darmo. Istniała umowa, której nie mogłem złamać, gdyż rzekomo groziło to prawdziwym Armageddonem. Nie mogłem zrezygnować z usług Li, nawet gdybym tego bardzo pragnął. Czasem potrafił stawać się niewidzialny, ale sam twierdził, że nie wie jak to się dzieje. Taktownie też zostawał za drzwiami łazienki, gdy oddawałem się czynnościom wiadomym. Niestety kiedy spotykałem się z Amandą siedział tuż obok mnie, gdyż twierdził, że z jej strony grozi mi niebezpieczeństwo. On też był związany umową i musiał mnie bronić przed wszelkimi zagrożeniami.
A teraz nie pozostawiła mi wyboru.
- Przykro mi, ale muszę z tobą zerwać – powiedziałem, po przeliczeniu rachunku zysków i strat. Wybałuszyła oczy.
- Nie, ja tylko żartowałam.
- Ale ja nie żartuję.
Li mnie przed nią ostrzegał, a skoro on tak mówił, na pewno miał racje i mój związek nie byłby udany. No, chyba, że się mylił.
https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=6126
Część 2