"WSTĘP WZBRONIONY" – głosił napis. Szpula obrzucił znak lekceważącym spojrzeniem. Uśmiechnął się pogardliwie. Nie będzie mu przecież rozkazywała głupia tabliczka.
Odchylił czarno-żółtą taśmę, prześlizgnął się pod nią i wszedł między drzewa. „Kto to w ogóle zagrodził. I po co?” – zastanawiał się. „Może był wypadek, przyjechały pały i zabezpieczyły teren?”. Jednak nieważne kto rozciągnął taśmę, nieważne co tu się stało. Szpula nie należał do tych, którym można coś kazać albo czegoś zabronić. Jeśli będzie chciał gdzieś wejść, to po prostu to zrobi, nie musi pytać nikogo o zgodę, ani prosić o pozwolenie. A jak ktoś ma z tym problem, to powinien przyjść i powiedzieć mu to prosto w twarz. Jeśli oczywiście temu komuś znudziły się zęby.
Mężczyzna wszedł w zarośla i zaczął rozglądać się po terenie. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie ma tam nic ciekawego. Tylko drzewa, krzaki, trawa i śmieci, czyli to, na co zwykle można się natknąć w lesie.
Z każdym kolejnym krokiem jego ciekawość słabła. Liczył na coś interesującego, może nawet na jakieś zwłoki, ale był coraz bardziej przekonany, że się niestety przeliczył. Miał nadzieję, że na wieczornej popijawie z ekipą będzie mógł opowiedzieć im, jakim to był kozakiem i co znalazł na zagrodzonym terenie, ale wszystko wskazywało na to, że znowu będzie musiał naściemniać, jak to strażnicy miejscy, skopani i zbluzgani, uciekali przed nim po próbie spisania jego danych. No cóż, każda opowieść dobra, byle pokazać ziomalom, że jest się kimś.
Już miał zawracać, gdy nagle usłyszał coś w rodzaju bulgotania. Obejrzał się przez ramię i między zaroślami spostrzegł pulsującą różową masę. Mimowolnie się wzdrygnął, aż wetknięty za ucho Camel wysunął się i zniknął w wysokiej trawie. Trudno, co się odwlecze, to nie uciecze. Rak płuc przyjdzie o kilka sztachnięć później.
Szpula wyciągnął z kieszeni spodni wysłużonego smartfona. Postukał w udekorowany pajęczynką pęknięć ekran i uruchomił tryb aparatu. Musi mieć dowody. Chudy i Benson nie uwierzą, jak nie zobaczą.
Szeleszcząc dresem, z telefonem gotowym do strzału zbliżył się do źródła chlupotania. Przydepnął rozłożystą paproć, która przysłaniała widok i jego oczom ukazało się… coś.
Breja miała mniej więcej taką powierzchnię jak jego golf trójka. Sycząco-bulgoczące dźwięki dochodziły z rozrzuconych po powierzchni otworów. Obrzydlistwo śmierdziało zepsutym mięsem i Szpula musiał nasunąć na nos koszulkę, żeby choć trochę odciąć się od odoru. Co jakiś czas ta dziwna substancja zdawała się nieznacznie poruszać – tak, jakby szukała wygodniejszej pozycji.
Zafascynowany mężczyzna pochylił się nad różową pulpą, próbując zidentyfikować znalezisko. Pierwszy raz w życiu widział coś takiego. Z początku pomyślał, że to może jakieś chemikalia albo kałuża odpadów z pobliskiej rzeźni. Teraz, patrząc z bliska, miał wrażenie, że to tajemnicze coś jest żywe, porusza się i oddycha.
Szpula już miał kończyć nagrywanie, gdy nagle na samym środku masy wykwitł duży żylasty pęcherz. Po chwili jakby pękł na pół. Upiorne powieki rozchyliły się, prezentując wielkie, żółte oko z potrójną, nieregularną źrenicą. Mężczyzna z wrażenia upuścił telefon, który natychmiast utonął w pulsującej mazi.
Człowiek rozsądny, potrafiący samodzielnie przeprowadzić operację myślenia przyczynowo-skutkowego, na pewno w takiej chwili odwróciłby się i czym prędzej oddalił się od nieznanej, podejrzanej, potencjalnie niebezpiecznej istoty, zapominając o zdezelowanym telefonie. Człowiek rozsądny w ogóle nie powinien wchodzić na zagrodzony teren, zwłaszcza jeśli widzi tabliczkę z napisem „WSTĘP WZBRONIONY”. Szpula jednak był jednostką nieprzeciętną, dlatego wybrał inną ścieżkę. Chwycił leżący obok kij i dźgnął nim masę, próbując namacać pod jej powierzchnią zagubioną komórkę. To był błąd.
W chwili, w której kij zetknął się z różową breją, wystrzeliły z niej dwie kościste, obleczone cienką skórą macki. Jedna chwyciła mężczyznę za rękę, druga oplotła się wokół szyi. Przerażony, zaczął się szarpać, co tylko zwiększyło zacisk odnóży. Szpula charczał, próbując zaczerpnąć tchu. Oczy wychodziły mu z orbit.
Istota zaczęła wolno, ale nieustępliwie przyciągać go do siebie. Mężczyzna, nie mogąc utrzymać pionu, upadł na kolana. Czuł smród, który z odległości niecałego metra był wręcz obezwładniający. Wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak masa pod nim się rozstępuje. Tuż pod żółtym okiem pojawił się okrągły, głęboki na ponad dwa metry otwór o średnicy samochodowej opony, będący z pewnością paszczą stwora. Szpula zobaczył w środku rzędy przyssawek i wypustek, tworzących kłębowisko, przypominające masę pobudzonych dżdżownic. Pomiędzy nimi (obok komórki z pękniętym ekranem) majaczyły oczyszczone do czysta kości, sądząc po długości najpewniej ludzkie.
Mężczyzna starał się krzyczeć, ale z jego gardła wydobywało się tylko ciche charczenie. Poczuł mocne szarpnięcie i mógł tylko obserwować zbliżające się w szybkim tempie ruchliwe wypustki. Po chwili poczuł na twarzy i ciele ich dotyk. Skóra zaczęła go piec, niemal czuł, jak rozpuszcza się w kontakcie z przyssawkami. Zanim stracił przytomność, przez głowę przebiegła mu ostatnia w życiu myśl. „Oby Chudy i Benson mnie tu nie znaleźli, bo będzie przypał jak chuj”.
Niestety życzenie się nie spełniło. Gdy koledzy Szpuli nie doczekali się towarzysza na umówionej popijawie, zaczęli go szukać. Snuli się po okolicy, aż trafili na czarno-żółtą taśmę. Tabliczka „WSTĘP WZBRONIONY”, zamiast ostrzeżenia pełniła najwidoczniej rolę wabika, bo i oni postanowili sprawdzić, co jest po drugiej stronie. Znaleźli Szpulę, a raczej jego dolną połowę ciała, wystającą z paszczy stwora. Próbowali wyciągnąć go za nogi z potrzasku, ale usłyszeli ostrzegawcze bulgotanie i zrezygnowali z prób. Zamiast tego wyjęli smartfony i paroma fotkami udokumentowali znalezisko. Zanim skontaktowali się z policją, nacharchali sobie na dłonie i złożyli oficjalną przysięgę, że nikt się nie dowie o „dzwonieniu na pały”. Przezornie zmyli się z terenu przed przyjazdem radiowozu. Tego samego wieczoru wypili za poległego Szpulę po sześć piw (miały być po cztery na głowę, ale czteropak Szpuli nie mógł się przecież zmarnować). Koniec końców dobry był z niego ziom.