Bliscy ludzie cz. 8
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
Miles City było zupełnie inne. Samochody sunęły tu wolno, niemal uderzając zderzakiem w zderzak, a okolica utraciła klimat znany Loganowi z Deadwood i przytłaczała swoim wyglądem.
Harris poczuł głód, ale papierowa torebka z tłustym żarciem okupowała tylne siedzenie, a w jej wnętrzu nie było już nawet kęsa grillowanego mięsa. Zaczęło się ściemniać, dziwne rosochate obłoki nadciagnęły nad miasto, tworząc wrażenie rychłej ulewy. I wszystko byłoby zupełnie normalne, ale o tej porze spodziewano się raczej przymrozków, niż wiosennych burz. Powietrze jednak nie było naelektryzowane jak przed nadchodzącymi grzmotami. Dziwna, śmieszna pogoda, pomyślał Logan i spojrzał na siatkę ulic, jaką wyznaczył GPS. Dom Catherine powinien być niedaleko. Minął Bridge Street i kępkę bliźniaczych, niskich domów z amerykańskimi flagami, stację paliw, na której lokowania trzpiotka usilnie próbowała wypersfadować obsługującemu chęć pomocy, dwa walące się bary i wreszcie dotarł do Fort Street.
Dzielnica wyglądała na jeszcze bardziej spokojną, niż te, które zostawił w tyle. Biedne kremowe budynki niemal kurczyły się pod wpływem podmuchu. Logan wyciągnął kopertę, stłumił chęć wpisania w wyszukiwarkę najbliższej knajpy z dobrym jedzeniem i przyjrzał się adresowi. Na rogu widać było przetartą, ale dającą się odczytać siódemkę. Skupił spojrzenie na tabliczkach z numerem; jego wzrok padł na małe czerwone schody i garażową bramę. Siódemka. Bliscy ludzie, Penny, pomyślał i stanął na wprost wjazdu. Beretta m9 powędrowała do kieszeni spodni, a list z kolei do wnętrza płaszcza. Nie miał pojęcia, dlaczego zabrał ze sobą broń, ale czuł, że nie powinna zostać w schowku. Był głodny informacji i zamierzał dowiedzieć się, dlaczego Cath nie odwiedzała matki i co miał z tym wspólnego Frank. Zabezpieczył auto i ruszył w kierunku drzwi. Kilka kropel spadło mu na twarz, w momencie kiedy przystawił dłoń do drewna. Czerwone schodki trzęsły się pod naporem butów, a Logan miał wrażenie, że zostały zbudowane dla kogoś o gabarytach Calineczki.
Przez moment wyobrażał sobie jak może wyglądać córka Penny. Wizualizował w głowie pucołowatą brunetkę o ciemnych oczach, z kropeczkowym fartuszkiem na szyi. Tak jednak nie było.
Zamiast kobiety ujrzał kogoś innego. Niemal sto osiemdziesiąt centymetrów i dobre dziewięćdziesiąt kilo żywego mięsa, wziętego w ramy czarnej koszulki, przetartych spodni i wyłupiastego wzroku. Kwintesencja więziennego zbira, który zabija strażników w drodze po ucieczkę. Raz jeszcze spojrzał na adres, a potem na mężczyznę i przytaknął.
— Harris, komi... — przerwał na moment, a potem dokończył: — Detektyw. Zajmuję się sprawą Penny, matki Catherine. Jest w domu?
— Nikt taki tu nie mieszka. — Wzruszył ramionami.
— Czyżby? — Logan nie dawał za wygraną.
— Cath nie ma z tym nic wspólnego. Wiem, że jej stara kopnęła w kalendarz. Widocznie komuś podpadła. Finito. I żaden detektyw...
— Jack, kto to? — Niski głos, dochodzący ze środka był z sylaby na sylabę coraz wyraźniejszy, a w końcu zmaterializował się tuż przed nim. Kobieta, jak wcześniej sobie wyobrażał, była zupełnie przeciętna. Mysie włosy, ni to proste, ni kręcone zwisały smętnie na karku. Szara cera i podkrążone oczy wskazywały na to, że składała się z negatywnych emocji nie od dziś. Jedynie ciemne tęczówki przypominały nieco Penny. Sto siedemdziesiąt centymetrów, okulary i poszarpany grymasami uśmiech.
Logan spojrzał na nią i westchnął.
— Przychodzę z przesyłką.
Wręczył Catherine list i przecisnął się między zdezorientowany Jackiem, a obłąkańczo bladą Cath. Z kuchni dochodziły zapachy gotującego się sosu do lasagne, więc zajął miejsce w salonie, tuż przy oknie.
— Już mówiłem, że nic nie wiemy. — Jack naprężył się, pokazując zarysowane mięśnie, ale na Loganie nie zrobiło to większego wrażenia. Wyjął broń i położył obok siebie, a potem skinął na kobietę.
— Twoja matka ma dziś pogrzeb. Wiesz o tym?
Przytaknęła.
— Dlaczego cię tam nie ma?
— Nie doggg... — złamał jej się głos. — Nie mogłyśmy się porozumieć.
— Ale listy pisałyście? Tam już nić porozumienia istniała?
— To ona, ona do mnie wypisywała! Ja tylko czasem, dla świętego spokoju! — Niemal krzyczała. — Nie mam nic wspólnego z tymi urojeniami.
— Dlaczego się poklóciłyście? To ważne, Catherine.
Jack mimowolnie zacisnął pięści, ale pistolet leżący na stoliku nieco hamował jego zapędy.
— Przyjechałem do ciebie, żeby się tego dowiedzieć. Miałem dziś spędzić wolny dzień z żoną. Ostatnio się rzadko widzimy, wiesz? Mało czasu... Na pewno jest jej przykro, mi też byłoby, gdybyś milczała.
Nastąpiła dziwna cisza, pełna palących znaków zapytania.
— Hej, Duży Jack? Mogę prosić o szklankę wody? Przegotowanej.
— Psiarnia niczego tu nie będzie pić — zapienił się.
— Proszę... Zrób tak, jak pan...
— Harris. Logan Harris. Śmiałe słowa, Jack. Słyszałem je od wielu ludzi, właściwie to większość już nie żyje, ale ty wydajesz się sympatyczny, więc może zachowam cię przy życiu. Kto wie? W ile sekund tam dobiegniesz? — Uniósł teatralnie broń.
— Taa. Woda. — Mężczyzna o gabarytach ciężarówki buchnął w głąb kuchni.
— Więc? — Logan założył ręce i oparł się o zagłówek. — Twojego chłopaka nie będzie przez jakieś pół minuty. To jest ten czas, Cath. Rozumiesz?
Zrozumiała. Słowa poleciały ciągiem jak z karabinu maszynowego. Bez żadnego zastanawiania się od czego zacząć. Powiedziała wszystko to, co uważała za stosowne.
— Miałyśmy inne zdanie na temat macierzyństwa. Urodziłam bliźniaki dość młodo, ale nie byłam gotowa na bycie matką, więc je po prostu oddałam. Trafiły gdzieś tam... W zasadzie to nie wiem, czy do rodziny, czy do jakiegoś przytułku. To nas poróżniło. Później matka chciała je odnaleźć, ale było za późno na granie dobrej, nawróconej babci.
— Jack i Oman?
— To ona je tak nazwała. Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Jack nie wie o niczym.
— A kim był ojciec?
— Nieznajomy. — Uśmiechnęła się lekko i zaczerwieniła jak mała dziewczynka.
— W tym liście jest napisane, że Penny je odnalazła. Myślisz, że to możliwe?
— Nie wiem, na pewno szukała. Wciąż i wciąż. To była obsesja. Chęć posiadania kogoś bliskiego, a może... próba zamazania dziury w sumieniu. Chciała zapełnić pustkę czymś innym. — Zwiesiła luźno ręce.
— Ty tej pustki nie miałaś?
— Nie. — Długa pauza. — Tak.
— Masz dzieci?
— Mamy syna.
Dopiero po tych słowach spostrzegł, że na ścianie wiszą zdjęcia brzydkiego, pulchnego dziecka. Jack z kolei spędził na przegotowaniu i studzeniu wody dobre kilka minut, zanim z miną zblazowanego kelnera znalazł się przed Loganem.
— Miałeś rację, rzeczywiście nie macie nic wspólnego ze śmiercią. A za to — wskazał na szklankę — jednak podziękuję. Przypomniałem sobie, że pije jedynie butelkową. — Wyszczerzył idealne zęby. — Catherine, jeśli przypomniesz sobie, gdzie Pennny mogła szukać bliskich... znajomych, o których rozmawialiśmy, daj znać. Zostawię ci swój numer.
Skinęła lekko głową, choć wiedział, że nawet gdyby miała jakieś informacje, nie podzieliłaby się nimi. I nie, nie ze względu na to, że mogłaby zostać wplątana we wszystko, ale z obawy przed Jackiem.
Logan spojrzał na jej umęczona twarz i przez moment zrobiło mu się jej naprawdę żal, ale trwało to dosłownie sekundę. Opiekuńczy gest, który chciał wykonać zawisł więc w pół drogi, a on sam skierował się w kierunku drzwi.
— Panie Harris...
— Tak? — Ich oczy na moment się spotkały.
— Czy mój ojciec...
— Żyje. Trafił do aresztu.
— Tak, ale czy on miał coś z tym wspólnego?
— Poniekąd, ale szukamy kogoś innego. Pomódl się za matkę i za kilka innych osób, które...
— Które co?
— Które były jej bliskie. — Wczepił wzrok w Jacka. — A ty opiekuj się swoją kobietą. I potraktuj te słowa poważnie.
Stali tak jeszcze przez moment, lustrując wzajemnie twarze. Logan miał wrażenie, że tak trzeba. Miał też nadzieję, że Catherine okaże nieco bardziej empatii. Nic bardziej mylnego.
Głos w głowie podpowiadał: Twoja córka nie była warta tych poszukiwań, Penny.
Raz jeszcze zerknął na zdjęcie tłustego bobasa nad telewizorem i wyszedł w zacinający, ostry deszcz.
Głód pokierował go do mijanego niedawno, podrzednęgo baru.
Minęło kilka chwil, poprzetykanych soczystymi kęsami lasagne, zanim wybrał numer Kurta. To co usłyszał, sprawiło, że myśl o szybkim powrocie do domu odłożył na później.