Link do części 28: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=9398&autor=CptUgluk
Jako że mieliśmy do czynienia z ludźmi, którzy w Zonie siedzą na co dzień, pomyślałem, że zapytam o to i owo podczas marszu.
– Panowie, jesteście na bieżąco, o co właściwie chodzi z aktualną sytuacją w Zonie? Od czego się to wszystko zaczęło?
– Myślałem, że wy nam powiecie – rzucił porucznik przez ramię.
– Niestety, uczeni dwoją się i troją, żeby poznać odpowiedzi. Dlatego my tu jesteśmy. Poprzednie dwie ekspedycje wysłane przez Instytut nie wróciły do bazy – odparł Myka.
– Przykro to słyszeć – odpowiedział kapitan. – Ostatnio było dużo ofiar. Emisje wykończyły wielu dobrych ludzi, Powinności też nie oszczędziło.
– Do tego jeszcze te wojny z Wolnością… – mruknął szeregowy.
Samo wspomnienie o wrogiej frakcji podziałało na dowódcę jak płachta na byka.
– Czy te pajace nie widzą, co się dzieje?! – uruchomił się Łapczuk. – Zona dla wszystkich, swobodny dostęp, pokojowa koegzystencja! Chuj, nie koegzystencja! Mam nadzieję, że dostali po dupie od ostatniej Emisji i przejrzą na oczy, idioci. Może odechce im się zasadzać na nasze patrole. Obrońcy Zony zasrani.
Szeregowy siedział cicho, zrobił tylko zrezygnowaną minę. Wyglądało na to, że żałuje swoich ostatnich słów. Jednak kij tkwił już głęboko w mrowisku. Młody pewnie tylko czekał, aż gniew kapitana odbije się rykoszetem w jego kierunku.
Dowódca już się zagotował, więc żeby nie wykipiał, szybko wbiłem się z kolejnym pytaniem.
– Słyszeliśmy jakieś plotki o, jak mu tam było, Przeznaczonym?
– Naznaczonym – skorygował Myka.
– Racja, Naznaczonym. No, więc słyszeliśmy plotki, że ten gość mógł mieć związek z otwarciem drogi do centrum Zony?
Siedzący dotąd cicho sierżant odezwał się do towarzyszy.
– Był ktoś taki, pamiętacie? Coś załatwiał z Barmanem w Rostoku. Kręcił się to tu, to tam, potem podobno poszedł w Zonę, wyłączył Mózgozwęglacz i od tej chwili głęboka Zona stanęła otworem.
– Istotnie, tak było – powiedział wyciszony już nieco kapitan. – Nie wiem ile w tym jego zasług, ale to wszystko zbiega się w czasie.
– Słyszałem nawet, że dotarł do Spełniacza Życzeń! – W głosie sierżanta słychać było ekscytację.
– Nie ma się czym podniecać – zgasił podniecenie podkomendnego Łapczuk. – Nie ma nikogo, kto mógłby to potwierdzić. Według mnie to bujda wyssana z palca. Jeśli temu Naznaczonemu istotnie udało się zbliżyć do Elektrowni, to oddziały Monolitu z pewnością przerobiły go na sitko.
Tak, osławiony Spełniacz życzeń zwany też Monolitem – jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic Zony. Jego wyznawcy, tajemniczy stalkerzy nazywający siebie żołnierzami Monolitu bardzo dbają o to, żeby nikt niepowołany nie zbliżył się zanadto do tego cuda, które podobno niczym dżin z butelki spełnia życzenie szczęśliwego znalazcy. Nie mam pojęcia, czy coś takiego jak Spełniacz istnieje, czy jest to może tylko bajanie przysmażonego Emisją lub zalanego tanią wódą mózgu. Jednak jestem przekonany, że w każdej legendzie tkwi ziarenko prawdy. Coś w Elektrowni musi być, inaczej nikt nie zadawałby sobie tyle trudu, żeby ukryć to przed wścibskim wzrokiem nieproszonych gości. To wszystko pokrywa się zresztą z wyznaniem profesora Ilczuka. Tyle że zamiast cudownego, świecącego kamienia jest tam pewnie centrum badawcze Świadomości-Z lub jakieś kolejne urządzenie do wpływania na umysły ludzi. Coś lub ktoś musi kryć się w trzewiach Sarkofagu, nie ma bata.
– Zagrożenie na czwartej! – wrzasnął nagle sierżant, celując bronią w przestrzeń między nami a zabudowaniami podlegającymi pod Dzicz.
Mimo że rozmawialiśmy podczas marszu, cały oddział zachowywał najwyższy poziom czujności. Obserwacja otoczenia, badanie ścieżki, nasłuchiwanie – wszystko się zgadzało. Dlatego też sierżantowi udało się odpowiednio wcześnie zauważyć nacierającego na nas potwora.
Ja i tak byłem pod wielkim wrażeniem, że Powinnościowiec tak szybko dostrzegł mutanta. Zwłaszcza, że ten krył się przed naszym wzrokiem, jak tylko mógł. Pijawka, bo to właśnie o nią chodzi, potrafi używać kamuflażu optycznego, który sprawia, że staje się niemal niewidzialna. Prywatnie nazywam to „efektem Predatora” – kosmita z filmu maskował się w bardzo podobny sposób. Potwór używa tego podczas polowania – podchodzi cichcem do ofiary, a gdy już do niej dotrze, ujawnia się. Niestety dla ofiary jest już wtedy za późno na cokolwiek.
Na szczęście kamuflaż nie jest idealny – Pijawkę zdradzają błyszczące ogniki oczu i zniekształcenie obrazu, dzięki którym można wcześniej dostrzec rozmazany kontur cielska. W starciu jeden na jeden z mutantem i tak nie daje to zbyt wielkich szans, nie mówiąc już o przewadze, ale plus dla Zony chociaż za coś takiego.
– Ognia! – rozkazał Łapczuk i prawie wszystkie lufy odezwały się w odpowiedzi. Tylko szeregowiec planowo ustawił się w drugą stronę i pilnował tyłów.
Potwór musiał chyba dostać, bo na chwilę stał się bardziej wyraźny. Nie zatrzymywał się jednak. Frustrującym utrudnieniem było to, że przy strzelaniu do czegoś, co przypomina tylko falujące z gorąca powietrze, gówno widać co gdzie jest.
Jednak ta krótka chwila, podczas której monstrum ukazało się naszym oczom, wystarczyła, żebym zorientował się, że coś jest nie tak. Pijawki zwykle poruszają się na dwóch kończynach i są mniejsze. Coś było bardzo nie tak.
Gdy dystans między nami i mutantem zmniejszył się do zaledwie kilkunastu metrów, bestia mimo ciągłego ostrzału zrzuciła kamuflaż i skoczyła w naszym kierunku. Chociaż wszystko trwało tylko kilka sekund, udało mi się dokładniej przyjrzeć przeciwnikowi.
Takiej poczwary jeszcze nie widziałem. Potwór był ze dwa razy większy od znanej mi wersji, poruszał się na czterech kończynach, które wyglądały na zdecydowanie dłuższe niż normalnie. Korpus Pijawki był ustawiony niemal poziomo względem ziemi, natomiast łapy umieszczone były w cielsku podobnie jak u pająka – zgięte przeguby wystawały ponad poziom tułowia. Skóra mutanta była prawie całkowicie czarna i połyskująca, jakby pokryta łuską. Z rozdziawionej paszczy zwisały długie zębate macki. Pełzająca śmierć.
Potwór odepchnął się sprężyście od ziemi i gdyby nie to, że z Myką zamykaliśmy cały pochód, to z pewnością zgarnąłby nas pałąkowatą łapą. Zamiast tego przygwoździł do ziemi głowę porucznika Abramiuka. Rozległ się głośny trzask pękającego kręgosłupa i już wiedzieliśmy, że zostało nas tylko pięciu żywych. Na razie.
– Rozproszyć się! Strzelać! – wrzeszczał kapitan.
Nie przerywając ostrzału, zwiększyliśmy dystans między sobą i zaczęliśmy odsuwać się od mutanta, który długimi palcami objął głowę nieruchomego Abramiuka, po czym podniósł jego martwe ciało do góry. Przerażająca turbo-pijawka obróciła się w miejscu i zaczęła długimi susami oddalać się w tym samym kierunku, z którego przyszła i w końcu zniknęła w zaroślach. Co najgorsze, zdawała się ignorować kule wystrzelone w jej kierunku. Fala ołowiu z pięciu luf, która normalnie powinna była zrobić z niej dziurawe truchło, ledwie ją zraniła. Może skórę mutanta naprawdę pokrywało coś na wzór łuskowatego pancerza? Nie mam pojęcia, ale jeśli tak było, to tego rodzaju zbroja w połączeniu z charakterystyczną dla Pijawek przyspieszoną regeneracją zdrowia robiły z mutanta prawdziwą maszynę do zabijania, istny żywy czołg.
– Odwrót! Za mną!
– Ale porucznik… – płaczliwym głosem zaczął szeregowy, ale kapitan przerwał mu bezlitośnie.
– Nie ma już porucznika! Nic nie możemy zrobić. Wszyscy za mną, to rozkaz!
Byliśmy oszołomieni. Nie docierało do mnie to, co się tu przed chwilą stało. Co to było? Skąd się wzięło? Czy jest tego więcej? Stos pytań w mojej głowie robił się coraz wyższy, ale wiedziałem, że to nie jest czas na ich zadawanie. Trzeba było szybko oddalić się z tego miejsca. Pierwotny instynkt przetrwania kazał pędzić i nie oglądać się za siebie, ale jego trzeźwo myślący brat bliźniak, który brał pod uwagę istnienie promieniowania i anomalii, proponował co najwyżej uważny trucht. To właśnie za jego sugestią poszła cała nasza drużyna.
Gdy oddaliliśmy się już dobry kawałek od miejsca spotkania z pająko-Pijawką, dowódca zwolnił nieco tempo. Korzystając z okazji, zmieniłem na wpół opróżniony magazynek, żeby przy kolejnym takim spotkaniu trzeciego stopnia zwiększyć swoje (i towarzyszy) szanse na wyjście cało z opresji.
Zbliżaliśmy się do punktu, w którym planowo mieliśmy rozdzielić się z oddziałem Powinności. Przemknęliśmy już między Jantarem i Dziczą, której budynki zostały za nami.
Dowódca zwrócił się do nas:
– Panowie, tu musimy się rozdzielić. Chyba że pójdziecie z nami do bazy, będziecie mogli odpocząć przed wyruszeniem w swoją stronę.
Bardzo mnie korciło, żeby skorzystać z propozycji kapitana. Moglibyśmy odreagować, zweryfikować dalsze kroki. Wiedziałem jednak, że odwlekanie sprawy nie jest dobrą decyzją.
– Dzięki, ale wolimy ruszyć od razu, im szybciej załatwimy swoje sprawy, tym lepiej.
Myka spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ale może… – zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
– Nie. – Pokręciłem głową. – Idziemy dalej, już niedaleko.
Partner wzruszył z rezygnacją ramionami. Czułem, że ma pretensje o to, że nie wziąłem jego zdania pod uwagę.
– Jak chcecie. My musimy zawracać na Rostok, przegrupować się. I oddać honory poległemu porucznikowi. – Łapczuk zapatrzył się na chwilę w przestrzeń, ale zaraz odzyskał rezon. – Powodzenia chłopaki, róbcie, co trzeba i dowiedzcie się, jak zatrzymać to szaleństwo.
– Dziękujemy jeszcze raz za eskortę. I przykro nam z powodu porucznika Abramiuka. Niech mu Zona lekką będzie.
Kapitan, sierżant i ledwo trzymający się szeregowy skinęli głowami i zawrócili w kierunku siedziby frakcji. Zostaliśmy z Myką sami.
Widziałem, że mojego kompana coś gryzie i chyba nawet wiedziałem co. Postanowiłem od razu załatwić sprawę.
– Myka, słuchaj…
– Więc teraz ty rządzisz, tak? Moje zdanie się nie liczy? – przerwał mi w połowie zdania.
– Nie o to chodzi, nie chciałem ci…
– Nie chciałeś, ale to zrobiłeś. Mogliśmy uzupełnić amunicję, zapasy, ale tobie tak się spieszy…
– Myka, kurwa, daj mi dojść do słowa! – tym razem ja przerwałem jemu. – Nie chodzi o to, kto rządzi, chodzi o powodzenie misji.
– Jak niby chwila w Rostoku miałaby zaburzyć powodzenie misji? – zapytał zirytowany stalker.
– Po pierwsze mieliśmy unikać zbytniego rzucania się w oczy. Powinność współpracuje z naukowcami, skąd wiesz, że nie ma jakichś u nich w bazie? A jak zechcą przyłączyć się do ekspedycji? Co powiemy? „Nie, dzięki, wolimy sami chodzić po śmiertelnie niebezpiecznej Zonie”? A co, jak przyczepią się do nas i pierwsi wpadną na Graala? Myślisz, że powiemy „hej, oddajcie to nam”, a oni przeproszą i oddadzą bez mrugnięcia okiem? Ilczuk pewnie miał swoje powody, żeby nie dzielić się z nikim innym wiedzą o naszym celu, a my będziemy narażać całą misję? Jednym można ufać, innym nie, ale nikt nie ma przyklejonej na czole plakietki z napisem „zaufany”.
Myka trochę się uspokoił, ale nie dawał za wygraną.
– No ale nie musielibyśmy z nikim gadać, tylko byśmy chwilę odsapnęli i uzupełnili amunicję. Godzina, dwie i moglibyśmy ruszać dalej.
– Niby tak, ale martwię się o jeszcze jedno. Widziałeś tego potwora, który załatwił Abramiuka?
– No jak nie widziałem? Wylądował tuż obok nas.
– Właśnie. Ja nawet nie słyszałem o czymś takim. Widziałeś, jaki był wielki? Nie wiadomo, na jak długo ciało porucznika zaspokoi jego głód, ale wolę być jak najdalej od niego na wypadek, gdyby ruszył naszym tropem. A może zawlókł zwłoki do legowiska? Kto wie czy mutant to unikatowy egzemplarz? A jeśli jest ich więcej i mają w Dziczy swoje gniazdo?
Myka się rozluźnił. Wyglądało na to, że chyba go przekonałem.
– Słuchaj, przepraszam, że nie dałem ci dojść do słowa przy Powinnościowcach, ale uznałem, że zatrzymywanie się u nich to zbyt duże ryzyko – powiedziałem pojednawczo. – Też bym chętnie odpoczął, ale kto wie, co nas jeszcze czeka? Może kolejna Emisja usmaży nam wszystkim mózgi? Nie wiem. Nie wiem, która decyzja jest lepsza, ale uważam, że jesteśmy już na tyle blisko, że powinniśmy przeć dalej.
Towarzysz skinął głową.
– Masz rację. Przepraszam, że tak ostro reaguję, ale przez tę wyprawę moje nerwy są już całkiem zszargane…
– Moje też, Myka. Ale siedzimy w tym razem i musimy na sobie polegać. Jest okej?
– Tak, okej.
Klepnąłem go w ramię, on odpowiedział tym samym. No, atmosfera oczyszczona, konflikt zażegnany. Na północ, dalej, marsz!
Link do części 30: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=9456&autor=CptUgluk