Postać: Klon
Zdarzenie: Wesele (nie)zwykłe
Wzdłuż ulicy ciągnęły się z obu stron galerie handlowe. Widać je było także za nami i przed nami, prawdopodobnie nawet jechaliśmy po dachu jednej z nich.
Na rozżarzonym asfalcie bezdomni przypiekali sobie jajka, a po chodnikach spacerowały kobiety lekkich obyczajów w jesionkach i z odsłoniętymi kroczami. Waryżanki nigdy nie goliły pach oraz fragmentów intymnych, dlatego wypatrzenie jakichkolwiek oznak kobiecości pośród dzikiego amazońskiego buszu uformowanego w afro było jak szukanie wszy na ciele owcy niestrzyżonej od dwudziestu lat. Stąd popularne we Frąsji określenie głaskanie kotka stosowane zamiennie do robienia minetki.
Moją ukochaną Louise poznałem przypadkiem, kiedy szedłem ulicą. Zwróciła moją uwagę na tyle mocno, że prawie pieprznąłem w latarnię, na szczęście uderzyłem jedynie w stojącą pod nią prostytutkę. Zęby Louise były tak ogromne, że zapatrzyłem się właśnie na nie, lecz ona myślała, że zatonąłem w jej oczach. Zakochała się we mnie, a ja w niej nie, lecz jej rodzina bardzo szybko przekonała mnie, przy użyciu licznych pistoletów skierowanych w moją stronę, żebym zmienił zdanie.
Ślub wzięliśmy w centrum handlowym, ponieważ do najbliższego kościoła zostało jeszcze dziewięćset kilometrów, a nam skończyła się benzyna. W środku nie spotkaliśmy żadnego żywego kupującego, zamiast nich musieliśmy przeciskać się obok manekinów, udających że robią zakupy. Widocznie cały ruch był skupiony w innej części handlowego miasta w mieście. Borys przekonał jedynego sprzedawcę w okolicy by udzielił nam sakramentu.
Wybranka mojego serca miała stopy zamiast dłoni, a gdy wkładałem jej pierścionek na palec cichutko zarżała. Sprzedawca pokropił nas wodą, mamrocząc coś pod nosem i uznaliśmy, że to już koniec ceremonii.
Przeszliśmy nieco dalej, gdzie akurat mieściła się część meblowa. Zebraliśmy się wokół największego stołu w ofercie, umieściliśmy na nim podprowadzone z działu spożywczego ciastka i inne farfocle, po czym przystąpiliśmy do konsumpcji. Wkrótce Borys doniósł alkohol i mogliśmy rozpocząć zabawę na serio.
Moja partnerka była totalną abstynentką i bardzo szybko zabrała mnie do działu sypialnianego, gdzie wybraliśmy wyjątkowo wygodne łóżko. Niestety podążył za nami także Borys by obserwować, co będziemy robili. Przyłożył mi lufę swojego pistoletu do pleców, więc musiałem brać się do roboty. Frąsuzki bardzo lubią stosunki oralne. Szybko zdałem sobie sprawę, że Louise prawdopodobnie nie myła się od urodzenia, a może i nawet dłużej, gdyż kiedy ściągnęła nieprzepuszczający zapachów kombinezon ślubny, na dodatek wzmocniony przez rozmieszczone w strategicznych miejscach flaszki z perfumami, o mało nie zabił mnie odór. Na dodatek z jej warg sromowych, choć powinny nazywać się w tym przypadku smrodowymi, wyciekała podejrzana biaława substancja.
Albo umrę od smrodu, albo kuli wystrzelonej z broni Borysa – pomyślałem.
Zabrałem się więc za zlizywanie ropnej wydzieliny, która smakowała podobnie jak większość produktów dla wegan, więc jakoś dałem radę. Po zakończeniu tej czynności, zdałem sobie sprawę, że to wcale nie koniec. Luise chciała zabrać się za moje przyrodzenie, które skurczyło się momentalnie do rozmiarów orzeszka ziemnego, kiedy ujrzałem jej zębiska, ostre jak u piranii. Widocznie nosiła sztuczną szczękę, stąd jej ninaturalnie koński uśmiech na co dzień. Miałem tego dość. Uderzyłem Borysa w szyję, w okolice jabłka Adama i ogryzka Ewy, czym doprowadziłem go do nagłego zgonu. Zabrałem jego pistolet, ale jako że jestem pacyfistą, rzuciłem go niczym bumerangiem w kierunku teścia, bossa mafijnej rodziny Koza Ostra, czym przypadkowo ściąłem mu jego rachityczny czerep. Wybiegłem przed centrum handlowe, po około czterech godzinach błądzenia i kiedy kierowałem się do taksówki usłyszałem coś w stylu „Jeronimo” albo „YOLO”. Spojrzałem w górę. Z jednego z okien, umieszczonych tuż nade mną, właśnie wyskoczyła Louise. Jej dwustukilowe cielsko przygniotło mnie i jak się okazało oboje zginęliśmy.
To byłby koniec tej historii, ale mafijna familia dysponowała kilkunastoma klonami każdego członka rodziny, a także zgranym na pendrive umysłem większości z nich do siódmego pokolenia wstecz, więc bardzo szybko znów znalazłem się w tym samym miejscu, co wcześniej. W trakcie podróży limuzyną w celu wzięcia ślubu z wybranką mojego rozumu, ale nie serca, gdyż rozum podpowiadał mi, że wycelowana w moją stronę lufa pistoletu Borysa nie daje mi możliwości podjęcia innej decyzji.