Filujących zza meblościanki:
Liczba użytkowników online w ciągu ostatnich 60 min.
1. W domku na drzewie / odcinek 232. W domku na drzewie / odcinek 223. W domku na drzewie / odcinek 214. W domku na drzewie / odcinek 205. W domku na drzewie / odcinek 196. W domku na drzewie / odcinek 187. W domku na drzewie / odcinek 178. W domku na drzewie / odcinek 169. W domku na drzewie / odcinek 1510. W domku na drzewie / odcinek 1411. W domku na drzewie / odcinek 1312. W domku na drzewie / odcinek 1213. W domku na drzewie / odcinek 1114. W domku na drzewie / odcinek 1015. W domku na drzewie / odcinek 916. W domku na drzewie / odcinek 817. W domku na drzewie / odcinek 718. W domku na drzewie / odcinek 619. W domku na drzewie / odcinek 520. W domku na drzewie / odcinek 421. W domku na drzewie / odcinek 322. Pomost23. W domku na drzewie / odcinek 224. W domku na drzewie / odcinek 125. Wczesna wiosna26. MOGŁO BYĆ GORZEJ27. KRUKI28. TU NAS NIE DOSIĘGNIE29. PLAŻA30. KIEDY INNI ŚPIĄ31. OGIEŃ ZGASŁ cz.2/232. OGIEŃ ZGASŁ cz.1/233. MACIEK I KURCZACZEK34. KARMNIK35. SOCIAL MEDIA cz.2/236. SOCIAL MEDIA cz.1/237. NIEWIELKA DZIURKA38. WÓDZ I SZAMAN cz.2/239. WÓDZ I SZAMAN cz.1/240. KRET41. MARTWE MACIEJKI42. KAMIEŃ43. DYNIAK44. CHOROBA45. BEZWARTOŚCIOWY CZŁOWIEK cz.2/246. BEZWARTOŚCIOWY CZŁOWIEK cz.1/247. SANATORIUM48. TRAWA JEJ Z GĘBY WISI cz.249. TRAWA JEJ Z GĘBY WISI cz.150. BOBAS51. BRZYDALE52. MOGŁO BYĆ GORZEJ

48 / 52

SANATORIUM
<
TRAWA JEJ Z GĘBY WISI cz.1
>

TRAWA JEJ Z GĘBY WISI cz.2

Maj 2017

Ale się potem działo. Karetka ledwo tu wjechała. Dobrze, że nie było drzew na drodze, wtedy nie wiem, co by było. I tak ciężko wytłumaczyć, jak tu dojechać.

Karetka była super. Wyskoczyło z niej dwóch facetów w czerwonych strojach, mieli taki duży plecak, ekstra wyglądali. Pączek pokazał, gdzie leży dziad. Chwilę coś przy nim robili i zabrali go na noszach. Powiedzieli, że bardzo dobrze zrobiliśmy, że zadzwoniliśmy. Duma mnie napełniła, jak powietrze balon.

Grosik i Smętek pojechali za karetką. Pączek trzyma skamlącego psa na rękach. Diabeł chciał biec za panem, ale Pączek przytrzymał go, coś mu powiedział do ucha i przestał się wyrywać.

Do tej pory uważałem Pączka za powolnego ciamajdę. Żal mi go było. A teraz czuję się przy nim trochę, jak przy moim tacie, chociaż jesteśmy w tym samym wieku.

– Myślisz, że przeżyje? – pytam.

– Nie wiem.

Wciąż głaszcze psa, który patrzy w kierunku drogi, gdzie zniknęła karetka. Gładka, czarna jak smoła sierść opalizuje w słońcu. Uszy stoją, jak u Batmana, ryjek szpiczasty. Jest taki brzydki, że aż ładny.

– Co z nim? – pytam.

– Z nią. To suczka.

– Co z nią?

– Nie wiem. Nie możemy jej tu zostawić. A jak jej pan nie wróci?

– To ją zabierz.

Pączek posmutniał, a pies polizał go po policzku.

– Nie mogę.

– Dlaczego, lubi cię.

– Mój ojciec się nie zgodzi. W ogóle, czeka mnie manto, jak wrócę. Zabronił mi dzisiaj wyjść, uciekłem, żeby z wami pojechać. Jak jeszcze wrócę z psem, dostanę bardziej, a ją wykopie za drzwi.

Zamyśliłem się. Jak dobrze, że mój tata nie jest taki.

– No to ja ją wezmę. Rodzice skumają, jak im opowiem. A co z domem dziada? Nie zostawimy przecież tak otwartego, coś musimy zrobić. Myślisz, że on ma jakąś rodzinę?

– Poszukajmy kluczy i może kontaktu do kogoś.

Nie znaleźliśmy niczego, żadnego numeru telefonu do rodziny, czy czegoś takiego. Znaleźliśmy tylko klucz w drzwiach.

Schodzimy na dół. Pączek niesie psa, a ja prowadzę rowery. Kupa pytań przychodzi nam do głowy. Co z dziadem? Jeśli nie umrze, to jak wejdzie do domu? Skąd będzie wiedział, że my mamy klucz i psa?

Wymyśliłem, że najlepiej wsadzić kartkę w drzwi i sprawdzać codziennie, czy wrócił. Pączek też uważa, że to dobry pomysł.

Tato powiedział, że można zostawić kartkę w drzwiach, ale lepiej zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, co z tym panem. Zajmie się tym z samego rana.

Jest ze mnie dumny, bardziej niż powinien. Skłamałem, że to ja pierwszy zobaczyłem, że dziad leży i wszedłem do domu.

Nie mogłem przez to zasnąć. Myślałem o Pączku, który nie mógł się pochwalić tym, co zrobiliśmy i jeszcze dostał baty. Mimo, że o tym nie wiedział, odebrałem mu coś, co należało do niego.

Zszedłem w nocy do rodziców. Jeszcze nie spali, całowali się przed telewizorem, bleech, ohyda, kiedy oni się w końcu tego oduczą.

Powiedziałem im prawdę i od razu poczułem się lżejszy i wróciła radość. I dostałem pochwałę. Aż miałem ochotę uścisnąć suczkę dziada, ale ona położyła uszy, skuliła się bardziej w kącie i zaczęła warczeć. Nie wiedziała, co się dzieje i strasznie tęskniła. Nie chciała nic jeść. Napiła się tylko wody.

Na drugi dzień nie poszedłem do szkoły. Nie wiem, czy poszedł Pączek. Grosika i Smętka miałem gdzieś. Pisali później, pytali, co się dzieje. Nic im nie powiedziałem, cykorom jednym.

Tato znalazł dziada w szpitalu miejskim. Powiedzieli, że miał zawał, chorował na serce. Rozsypane na podłodze w kuchni tabletki to musiało być lekarstwo. Najwyraźniej nie zdążył zażyć.

Dziad wychodzi dzisiaj po południu, odbieramy go z tatą. Mimo że już się nie boję, jakoś nie mogę przestać myśleć o tym, czy faktycznie kiedyś mordował ludzi.

Okazał się zwykłym starszym panem. Był słaby, ale szedł normalnie. A jak się ucieszyła jego psina. W życiu nie widziałem takiej radości. Wylizała mu całą twarz i prawie się posikała. Kika się nazywa, nawet ładnie. Ja bym ją nazwał Foka, bo taka z niej kluska na krótkich łapkach.

Szkoda, że Pączek tego nie widział. To przecież dzięki niemu skończyło się taką radością. Byłem u niego, ale jego ojciec wydarł się tylko z progu.

– Nigdzie nie wyjdzie! Nie przyłaź mi tu!

Straszny jest. To dopiero groźny dziad.

***

– No i gdzie ten grubas? Ostatni raz na niego czekamy – mówi Grosik.

Wściekłość mnie bierze.

– Zamknij się, Grosik! To nie czekaj! I tak nie jesteś już szefem bandy.

– Jak to nie jestem!?

– No właśnie, jak to?

– A ty co, Smętek, echo? – pytam.

– Na pewno ty nie jesteś szefem, nie było wyścigu – mówi Grosik.

– Nie byłbym nawet gdybym wygrał. Od teraz Pączek jest szefem. Czekamy na szefa.

Chłopaki robią zdziwione miny. Gdybym powiedział to kilka dni temu, parsknęliby śmiechem, ale teraz udają, że nie wiedzą o co chodzi.

– Ale jak to Pączek? On jest gruby i biedak – prawie szepcze Smętek.

– A ty jesteś głupi i brzydki, i co z tego? Pączek zasłużył. I to jak zasłużył. Wy nawet tego nie rozumiecie, gamonie. Możecie sobie mieć super rowery i komóry, ale nigdy nie będziecie mieli takiej odwagi. Poproście rodziców, może wam kupią.

Głupio im strasznie, nic już nie mówią. Jedzie Marcin.

– Cześć, chłopaki – mówi.

Nikt mu nie odpowiada. Grosik pierwszy odstawia rower i podchodzi do niego, wyciąga rękę.

– Cześć. Witamy nowego szefa.

To mnie zaskoczył. Smętek oczywiście robi jak Grosik.

– Witamy – mówi i przybija grabę.

Marcin nie wie, co się dzieje, poliki mu się czerwienią. Patrzy na nas, jakby właśnie się zdoił w majty i nie był pewien, czy widzimy.

Teraz ja.

– Witamy najlepszego szefa – mówię.

Nie podaję mu graby, ściskam go jak trzeba i klepię po plecach. Trafiłem na coś ręką, bo syknął z bólu. Starał się to ukryć, ale nie dał rady przede mną. Nic nie mówię, domyślam się co to i nie zdradzę go, ale potwornie smutno mi się zrobiło.

– Wy poważnie chłopaki? To nie jakieś jaja? – pyta Pączek.

– Nie stary, jesteś szefem, takim najprawdziwszym. Bo jesteś najodważniejszy z nas wszystkich – głos mi drży.

– Ja najodważniejszy?

Naprawdę nie zdaje sobie z tego sprawy.

– To gdzie jedziemy? – Grosik się niecierpliwi.

I dobrze, że z tym wyskoczył, bo klucha mi rośnie w gardle. A Pączek się uśmiecha.

– Jak to gdzie? Na górę! – woła.

Cieszę się na te słowa. Nie widział się jeszcze z dziadem, to znaczy z panem Januszem. Opowiedziałem mu tylko, co się działo.

Wskakuję na rower i ruszam, czekam, aż mnie wyprzedzi i poprowadzi bandę swoim tempem. Grosik i Smętek ciągną się za nami, jak smród za szambowozem. Myślę, że banda i tak się rozpadnie na pół, ale nie będę płakał z tego powodu, Pączek pewnie też.

Słońce w końcu wylazło jak trzeba. Od jutra ma być bardzo ciepło i wszystko zacznie kwitnąć. Ptaki dyskutują głośniej niż ostatnio, pewnie o pogodzie.

Pniemy się powoli w górę. Wcale nie przeszkadza mi dziś takie tempo. Grosikowi i Smętkowi chyba tak, bo zostają w tyle.

Szef zatrzymuje się dwa razy, żeby na nich poczekać i odpocząć. W końcu nikt nie marudzi, że się zmęczył. On decyduje. Najfajniejsze, że przystanki ani trochę nie są nudne. Pączek nie staje, dopóki nie zauważy czegoś ciekawego. Nie wiedziałem, że ma takie bystre oko. Wcześniej musiał się skupiać, żeby nas gonić.

Pierwsza była sarna, a teraz oglądamy jaszczurkę. Wygrzewa się w słońcu na pniaku. Obserwuje nas bacznie, ale nie ucieka. Ma brązowy pasek z wzorkiem na grzbiecie, od głowy po ogon, a po bokach jest zielona.

W końcu widzimy, jak pięknie jest na naszej górze. Ile życia i ciekawych rzeczy nam uciekało przez ten bezsensowny pośpiech.

Chłopaki robią zdjęcia.

– Ale ładna – mówi Smętek.

– Nie stresujmy jej – mówi Pączek.

Wycofuje się powoli, my za nim. Jedziemy dalej. Szczyt niedaleko.

Na górze zatrzymujemy się w tym samym miejscu co zawsze, kiedy obserwowaliśmy chatę dziada.

– Jedziemy – mówię.

– Po co? – pyta Grosik.

Nie odpowiadam. Pączek jakby się wstydził, ale wsiada na rower i podjeżdża ze mną pod dom. Tamci zostają.

– Kika nie szczeka? – mówię.

– Może ich nie ma.

Zsiadam z roweru i pukam do drzwi. Cisza.

– No nic, spróbujemy innym razem – mówi Pączek. Naprawdę się wstydzi.

Słyszymy szczekanie. Kika wyskakuje z zagajnika, który prowadzi na cmentarz i leci do Grosika i Smętka. Piszczą przerażeni, próbują wskoczyć na rowery i uciec.

– Kika! – Pan Janusz wychodzi z zagajnika z wiadrem w ręce.

Pies natychmiast przerywa atak, a chłopaki wskakują na rowery i dają dyla.

Kika biegnie do nas, merda ogonkiem jak antenką, cieszy się niesamowicie, nie wie, komu poświęcić uwagę, mnie czy Pączkowi. Głaszczemy ją obaj.

Pan Janusz się zbliża, z wiadra wystają: haczka do pielenia, motyka, małe grabki i butelka z wodą.

– Dzień dobry – mówimy.

– Serwus, chłopaki.

Wita się ze mną, jego skóra na kościstej dłoni jest szorstka od ziemi.

– To jest Marcin? – pyta.

– Tak, to on pana uratował. Wszystko dzięki niemu.

Okrągła buzia Pączka robi się wiśniowa.

– Nie, ja nic takiego, tylko pana zauważyłem. To Krzysiek zadzwonił po karetkę.

– Krzysiu mówił, że zrobiłeś dużo więcej. Gdyby nie ty, już by mnie nie było. – Wyciąga rękę. – Dziękuję ci Marcin. Od teraz jestem twoim dłużnikiem.

Pączek jest zawstydzony.

– Nie, nie trzeba – mówi.

– Wpadajcie do mnie, kiedy tylko chcecie. Zawsze dam wam coś do picia. Jak będziecie czegoś potrzebować, możecie się do mnie zwracać.

Pomyślałem o tym mordowaniu ludzi, czy nie zrobiłby porządku z ojcem Marcina.

– Poczekajcie, mam świeży kompot. – Idzie do domu. – A ty polataj jeszcze mordko – mówi do psa.

Kika posłusznie daje susa w świeżą trawę.

Patrzę na Pączka. Jest czerwony, jak dupa pawiana. To dla niego zupełnie nowe uczucie, być docenionym. Jest mi jeszcze smutniej, niż po dotknięciu jego pleców. Chciałbym coś powiedzieć, że też go bardzo cenię, że bardzo chciałbym mu jakoś pomóc, ale słowa grzęzną w gardle.

I wpadam na pomysł, że powiem o tym tacie, może on coś poradzi.

– Proszę chłopaki.

Pan Janusz wyszedł z domu z dwiema szklankami różowego kompotu.

– Dziękujemy – mówię.

– Wieloowocowy, z mrożonych. Jeszcze nie ma świeżych.

Pijemy ze smakiem, a z krzaków wyskakuje Kika. Biega między naszymi nogami, widać bardzo lubi towarzystwo.

– Co ty tam masz? – Pan Janusz kuca i zaczyna się śmiać. – Patrzcie, trawa jej z gęby wisi!

Faktycznie, długie źdźbło zwisa z pyszczka, jak ogon gryzonia.

– Daj to pyszczydło – mówi dziad.

Zabiera źdźbło z mordki. Śmiać mi się chce, jak ich wcześniej postrzegaliśmy.

Dopijamy kompot.

– Panie Januszu, mogę o coś zapytać? – pytam.

– Wal.

– Pan był na cmentarzu, tam w zagajniku?

Dziad uśmiechnął się pod nosem.

– Ciekawi mnie, co też sobie wymyśliliście o tamtym miejscu.

Teraz ja się czerwienie.

– A, tam, różne rzeczy. Trochę straszny ten cmentarz – mówię.

– Robię czasami porządki na grobach. Jakoś żal, że ślad po tych ludziach znika. Kiedyś grzebali tam zmarłych na cholerę. Leży tam też rodzina, do której należała kiedyś góra.

– To nie zamordował pan nikogo i nie zakopał tam? – wypala Marcin.

Robię wielkie oczy. Nie no, zwariował ten Pączek. Pan Janusz zaczyna się śmiać, jakby wiedział, że chodziło nam to po głowach.

– Nie, jeszcze nie, ale sam chciałbym zostać tam pochowany. Dużo ciekawych rzeczy mogę wam opowiedzieć o tej górze. Następnym razem pokażę wam inny mały cmentarz, gdzie leżą moje zwierzaki. Wszystkie, które miałem przed Kiką.

Nigdy nie trafiliśmy na takie miejsce.

– Bardzo chętnie. Dziękujemy panie Januszu, będziemy już jechać – mówię.

– Pewnie, wpadajcie kiedy chcecie. Marcin, podejdź na słowo.

Pączek zbliża się do dziada. Nie słyszę, o czym mówią.

Zjeżdżamy na dół. W końcu nie wytrzymuję i pytam:

– Co ci powiedział?

Wiem, że to nie moja sprawa, ale Pączek jedzie w milczeniu i wygląda, jakby był zły.

– Zapytał, czy ojciec mnie bije.

– No co ty? A skąd on może wiedzieć?

– No właśnie ty mi powiedz, skąd?

– Myślisz, że mu powiedziałem?

– Nikt oprócz ciebie wcześniej z nim nie rozmawiał. I ty przecież wiesz, że mnie ojciec bije.

– Nic mu nie powiedziałem, słowo. Po co miałbym mówić?

Pączek nie odpowiada. Znowu jedziemy w milczeniu.

– Dostałeś dzisiaj znowu? – pytam w końcu.

– Kablem. Jak jest pijany, bije mnie kablem.

O nic więcej nie pytam. Rozstajemy się na dole. Pączek jedzie do domu, a ja porozmawiać z tatą. Może coś poradzi.

***

Marcin mnie potem przeprosił. Powiedział, że dziad zwyczajnie dostrzegł w jego oczach, że dzieje się coś złego.

Prawie codziennie odwiedzaliśmy pana Janusza i w końcu Pączek więcej czasu spędzał u niego, niż na jeździe z bandą, która szybko się rozpadła, ale nikt tego nie żałował.

Marcin i pan Janusz zostali prawdziwymi przyjaciółmi. A później byli jak wnuk i dziadek.

Po latach, kiedy go spotkałem powiedział, że dom pana Janusza i ziemia na szczycie należą teraz do niego. Nielegalnie pochował prochy starca na cmentarzu na górze, po tym, jak nie mógł załatwić pozwolenia. Żałuję, że nie mogłem być na pogrzebie.

Poszliśmy razem na jego grób, a potem na grób Kiki.

Chowaliśmy ją we trójkę na małym cmentarzu niedaleko chaty. Nie widać go z żadnej trasy, nic dziwnego, że nie mieliśmy pojęcia o tym miejscu. Zorganizowaliśmy staruszce dobry pogrzeb. Na kamieniu wyciąłem razem z tatą imię, Kika i zdanie – Trawa jej z gęby wisi. – Bardzo nam się to spodobało, nawet panu Januszowi. Napis przypominał nam początek naszej znajomości i oddawał świetnie charakter tego diabła tasmańskiego.

To był ostatni pies dziada.

Wydaje mi się, że tata rzeczywiście zadziałał wtedy w sprawie Pączka. Kiwał głową, kiedy mu o wszystkim opowiadałem i zaciskał pięść, jak przy pobieraniu krwi, ale nic nie powiedział.

Nigdy nie pytałem, ale wydaje mi się, że Pączek więcej już nie dostał. Wtedy byłem za mały, żeby to zrozumieć, ale pamiętam, że któregoś wieczoru, niedługo po mojej rozmowie z tatą, przyjechali do niego jacyś panowie. Nigdy ich wcześniej nie widziałem. Mama powiedziała, że to starzy koledzy taty. Nie była zadowolona, że z nimi wychodzi, ale nic nie mówiła i go nie zatrzymywała. Też jej było żal Pączka.

Koniec

13931 zzs

Liczba ocen: 2
87%
0%
25%
50%
75%
100%
© Copyright - wszystkie prawa zastrzeżone.
Autor: ~brunokadyna
Dodano: 2022-01-08 19:49:49
Kategoria: obyczajowe
Liczba wejść:

    Komentarzy: 3

  • *Canulas
    2 lata temuz dużym wykopem
    "Teraz ja się czerwienie." ę (uciekł ogon).
    
    No i nic nowego nie dodam. Świetny tekst. Kolejny.
    
  • ~alka666
    2 lata temuz dużym wykopem
    Tak załatwiają sprawy prawdziwi ojcowie. Bardzo mi się podobało. Takie opowiadania powinny być lekturą w szkołach. 
    
    Miałam kiedyś podobną psiutkę. Miała zawał. Nie jeden. 
    
    Przypomniała mi się młodość, gdy z chłopakami łaziłam po drzewach i przez płoty skakałam. Nie jeździliśmy rowerami, ale kopaliśmy piłkę na boisku. Zapuszczaliśmy się do lasu a tam była pohitlerowska ziemianka z bronią i hełmami. Była też drewniana budka z łóżkiem, stołem i wielkim nożem. Oj, wyobraźnia podsuwała nam różne scenariusze!
  • ~brunokadyna
    2 lata temu
    Tak, dobrze wracać do dzieciństwa, pielęgnować wspomnienia, żeby się nie zacierały.
    W zeszłym roku, na jednym ze spotkań autorskich, po przeczytaniu tego opowiadania, podeszła do mnie jakaś pani i powiedziała, że jej syn pisał opracowanie do tego opowiadania. Nauczycielka podsuwała je uczniom jako lekturę dodatkową. Fajne zaskoczenie.
Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.